środa, 19 grudnia 2018

"Miasto z lodu" Małgorzata Warda


"Życie to nie tylko tragedia, ale właśnie te wszystkie małe rzeczy, które do niej prowadzą."



Teresa i Agata, czyli matka i córka. Obie prawie się nie znały. Ich życie, oprócz krótkich epizodów w przeszłości, przez długi czas biegło osobno. Dopiero gdy Agata skończyła 13 lat, matka poczuła, że musi na nowo zbudować z nią relację. Zrobiła to w bardzo nieodpowiedzialny sposób, zabierając dziecko od babci i pakując wszystkie rzeczy w pośpiechu. Bez planu, obie wyruszyły czerwonym citroenem na poszukiwania swojego miejsca na ziemi, mając w kieszeni jedynie "parę groszy"  i mapę Polski.
Podróż, z przerwami na obiad w małych knajpkach oraz na sen w przygodnych motelach, kończy się w niewielkim górskim miasteczku, gdzie Teresa zdecydowała się wynająć dom.

Chciałoby się rzec, że w tym momencie ich życie będzie łatwiejsze. Nowy start, nowy dom, nowi sąsiedzi. Nikt ich nie zna, więc nikt nie będzie wypominał błędów przeszłości, oceniał. Niestety nie jest to takie proste. Samotna matka z dzieckiem nigdy nie mają łatwo i tak samo było w tym przypadku. Dodatkowym utrudnieniem była choroba Teresy. Trzynaście lat Agaty to wciąż za mało by można było położyć na jej barkach całe morze odpowiedzialności, z którym nie radziła sobie jej matka...

Książka "Miasto z lodu" jest bardzo smutną historią. Jeżeli szukacie "czegoś" z happy endem i mega klimatycznego na święta to pod żadnym pozorem nie sięgajcie po tą pozycję. Autorka przedstawiła nam ciemną stronę losu samotnych rodziców, specyfikę życia w małych miasteczkach, możliwości manipulacyjne dziennikarzy oraz dodatkowo utwierdziła w przokananiu, że "jak cię widzą, tak cię piszą".
Dodatkowo, według mnie, sposób pisania autorki w tym przypadku (jeszcze nie czytałam innych jej książek)  jest bardzo chaotyczny.
Historia zaczyna się od odnalezienia w górach dziewczyny przemarznietej i bez butów. Trafiła do szpitala w ciężkim stanie. To właśnie ona, leżąc nieprzytopmnie w szpitalu jest narratorką całej historii a nieszczęście jakie ją spotkało jest głównym wątkiem książki.
Nie spotkamy tu rozdziałów. Jedynym punktem zaczepienia jest dzień i godzina zamieszczana co jakiś czas, dając do zrozumienia, że ten czas jest TYM aktualnym po wypadku. Wtedy przez moment jestesmy tu i teraz, ale narratorka bardzo szybko przechodzi do wielu innych momentów czy płaszczyzn swojego życia nie mówiąc nam o tym. Często musiałam wrócić stronę czy dwie by zorientować się gdzie jestem.

Książka jest całkiem w porządku jeżeli chodzi o przedstawioną opowieść. Zakończenie całkowicie odbiega od moich wyobrażeń i z pewnością nie takiego się spodziewałam. Jeżeli ktoś lubi zagmatwane opowieści to jak najbardziej polecam.

Legimi 😊

 Legimi - znacie? Korzystacie? 😁 Ja owszem 😊😉 Dla tych, którzy są jeszcze niezdecydowani - lub dla tych którzy jeszcze nie wiedzą - możec...